Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   61   —

cyi. Obecność młodzieńca dla mnie osobiście była bardzo miłą i pożądaną nawet. Mówił on miękim południowym dyalektem, w którym nie miałem najmniejszej wprawy, gdyż studya moje nad językiem odbywałem głównie w Tonkinie. Z tego powodu nieustannie trzymałem go koło siebie i bez jego wiedzy prawie stałem się jego pilnym uczniem.
To trzymanie się razem z młodym Chińczykiem zwróciło uwagę kapitana, który odezwał się kiedyś z wyraźnie zaznaczoną pretensyą:
— Panie Charley — rzekł — czy ten Chińczyk jest rzeczywiście tak zajmującym, że ani na chwilę nie możesz się pan z nim rozstać? Muszę się panu przyznać, że jestem obrażony na pana, zaniedbujesz mnie w krzyczący sposób.
— Do pewnego stopnia masz racyę, kochany kapitanie, ale wybaczysz mi może, gdy ci się przyznam, że w ten sposób uczę się chińskiego języka. Nie masz pan pojęcia, ile się można nauczyć w taki praktyczny sposób.
— Acha, toś pan taki sprytny! Ja, bo dawno już jeżdżę po szerokim świecie i miałem sposobność słyszenia rozmaitych języków, ale widocznie nie mam zdolności, bo nigdy się niczego nauczyć nie mogłem. Raz naprzykład przez sześć miesięcy pływałem po wodach fran-