Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   54   —

— Czyżbyś chciał rzeczywiście to uczynić?
— Tak jest.
— Ale ja nie wiem, kto jesteś i lękam się obrazić prawo, które nakazuje mi być grzecznym.
— Nie obrazisz prawa, gdyż nie jestem Chińczykiem, lecz Austryakiem, który chce ci pomódz. Chodź, spróbujemy.
Wziąłem go na ramiona w ten sposób, że siedział jak na koniu; zdrową ręką objął mnie za głowę, ja zaś przycisnąłem jego nogi do piersi i zacząłem wspinać się powoli. Próba udała się nadspodziewanie; posuwałem się jednak bardzo powoli i ostrożnie, aby nie zrobić jakiego fałszywego kroku, któryby mógł sprowadzić nieuniknioną zagładę.
Zaledwie w pół godziny dosięgliśmy wystającego odłamu, który, jak to już poprzednio zauważyłem, mógł mieć zaledwie cztery stopy szerokości i prawie tyle długości. Dalej wspinać się nie było można. Kazałem zamknąć oczy Chińczykowi i wolniutko zsunąłem go na odłam.
— Hej, kapitanie Turner!
— Jestem tutaj!
— Chwytaj pan lasso!
Nie było to rzeczą zbyt łatwą wyrzucić rzemień tak wysoko, aby kapitan mógł go pochwycić, udało mi się jednak, co poznałem po głośnym jego okrzyku. Dzielny marynarz przy-