Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   52   —

— Z Kuang-tscheu-fu, z prowincyi Kuang-tong.
— W jaki sposób znalazłeś się tutaj, w tej klatce?
— Tajfun rozbił statek, na którym jechałem. Fale mnie uniosły i wyrzuciły tutaj. Muszę umrzeć, jeśli mnie nie uratujesz.
— Czy umiesz chodzić po górach?
— Byłem na wszystkich szczytach w moim kraju. Oko mam pewne i nogi mocne, ale padając, rozbiłem głowę o skały, więc mam teraz silny zawrót, a przytem zraniłem sobie ramię, które boli mnie bardzo.
— Jeżeli zdołasz zapanować nad cierpieniem, to mogę cię uratować.
— Dobrze, zapanuję.
— A więc owiąż się w pasie tym rzemieniem, a ja cię wciągnę na górę.
Szerokie, niewygodne ubranie chińskie i zranione ramię nie pozwalały mu pośpieszyć z wykonaniem polecenia. Nareszcie jednak zrobił to, co mu kazałem i podnosząc ku górze głowę, zawołał:
— Ale nie upuścisz mnie?
— Bądź spokojny. Odpychaj się zdrową ręką od skał i pomagaj sobie nogami, a ręczę, że się nam uda.
Posłusznie wykonał moje polecenie i w kilka chwil później stał prze demną blady i wycieńczony do najwyższego stopnia. Był to bar-