Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   39   —

to, więc pan chcesz zejść do doliny, drapiąc się nieustannie w górę?
Roześmiałem się mimowolnie.
— Powiedz mi, kapitanie, co pan masz zamiar robić w dolinie?
— Jakto, co mam zamiar robić? Chcę mieć dobrą kozinę na obiad!
— Bardzo pięknie! Spróbuj więc pan ją zdobyć. Dam panu dziesięć dolarów za każdą kozę, która pozwoli się panu zastrzelić.
— Chcesz pan przez to powiedzieć, że nie umiem strzelać?
— Nie, chcę tylko zwrócić uwagę pana, że masz je wszystkie pod wiatr.
— Pod wiatr? Daruj mi, panie Charley, ale doprawdy pańska znajomość przyrody zawiodła pana tym razem. Jakaś tam głupia koza ma się znać na wietrze. Bądź pan pewien, że ani myślę drapać się na tę ścianę. Niech pan robi, co chce, ale ja nie mam wcale zamiaru wracać na statek z rozbitą głową.
Zwrócił się rzeczywiście ku dolinie i puścił naprzód, sapiąc i dysząc gniewnie. Nie miałem wyboru; nie chcąc popsuć zapowiadającego się tak świetnie polowania, musiałem go zostawić własnemu jego przemysłowi, tem więcej, że mała nauczka poczciwemu kapitanowi przydać się mogła.
Nie namyślając się, więc długo wdrapałem się na stromy wierzchołek, który z drugiej stro-