Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   245   —

— Powiedziałem ci, że Bóg nasz jest wielkim i potężnym i ocali ją od złego, — odrzekłem. Resztę opowie ci sama.
— Czyście się pogniewali z ojcem, że wyszliście tak prędko? — dopytywała się dalej Kiung.
— Wszystkiego dowiesz się później. Tymczasem daj matce jeść i pić i zaprowadź nas do pokoju ojca.
— Możecie iść sami. Znajduje się obok bawialni, gdzie siedzieliście z nami i jest dotychczas oświetlony.
Wbiegliśmy na schody i w chwilę później znaleźliśmy się w gabinecie mongoła. Tutaj, na stole leżały wszystkie nasze rzeczy, które naturalnie zabraliśmy z powrotem.
Podczas tego zajęcia usłyszałem głos dżiahura, który pytał niespokojnie:
— Kto przybył w tym palankinie?
— Moja matka.
— A kto ją przyniósł tutaj?
— Ci dwaj kuang-fu, którzy byli zaproszeni dzisiaj.
— Oni zabili twego ojca; uwolnili siebie i twoją matkę, a jego wrzucili w przepaść. Gdzie oni są?
— Na górze.
Usłyszeliśmy kroki na schodach, prócz tego od strony ulicy zbliżał się tłum ludzi, pro-