Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   233   —

— Pokaż mi go.
— Przedewszystkiem odsuńcie się wszyscy! Dobrze, zaraz go każę wypuścić, ale jeśli stanie się jakieś nieszczęście, nie miej do mnie żalu.
Skinąłem głową i usunąłem się cokolwiek. Stajenny otworzył drugie drzwi, z których wyskoczył wspaniały rumak kaszgarskiej rasy. Oczy jego błyszczały jak dwa ogniki, z nozdrzy buchała para, delikatna skóra drgała przy najmniejszym ruchu. Było to rzeczywiście tak piękne zwierzę, że bez wahania zamieniłbym go na najlepszego mustanga.
— Jestem pewien, że jeśli wsiądziesz na niego, to jeszcze prędzej znajdziesz się na ziemi, — rzekł Sin-fan.
— A jeśli nie spadnę, jeżeli w przeciągu godziny w mojem ręku złagodnieje, jak baranek?
— Będzie twoim.
— Dobrze. Od tej chwili uważam go za swoją własność.
Wyszedłem na podwórze.
— Daj pokój, — niebezpieczeństwo jest zbyt wielkie! — ostrzegał mongoł.
Nie zważałem na te przestrogi. Zdjąłem z siebie wierzchnie, kosztowne ubranie i złożyłem jak chustkę. Dziki rumak rzucał się po podwórzu jak szalony, kwicząc i wyrzucając kopytami. Upatrzywszy stosowną chwilę, kiedy