Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   226   —

wąwozy, prowadzące W głąb gór. Chłopiec zapuścił się w środkowy i po chwili wskazał palcem do góry.
— Patrz pan, oto tam wznosi się skała podobna do domku lub wieżyczki, ale wdrapać się na nią nie można.
Na samym końcu wąwozu wznosiła się dość stroma skała, u boku której zwieszał się odłam podobny do wielkiego sześcianu. Skała była dość stroma, lecz dla zręcznego górala nie przedstawiała zbyt wielkich trudności. Postanowiłem wdrapać się na nią, lecz wprzód musiałem pozbyć się niepotrzebnego świadka.
— Ha, — rzekłem, — skoro się nie można wedrzeć, to i ja się wrócę, ale nie potrzebujesz czekać na mnie, gdyż teraz znam już drogę.
Z temi słowy podałem chłopcu dwadzieścia sapeków, które wprawiły go w taki zachwyt, że rzucił się na ziemię, ucałował skraj mojej szaty i, nie czekając na przypomnienie, pobiegł jak strzała z powrotem.
Doszedłem do końca wąwozu i po długiem, mozolnem wspinaniu, znalazłem się wreszcie na szczycie góry, dźwigającej smoczy pawilon. Z drugiej strony skały otwierała się głęboka przepaść, otoczona ze wszystkich stron skałami, podobna do długiej szyi, w którą prawdopodobnie wrzucano ofiary zbrodni.
Obejrzałem szczyt dokładnie i dostrze-