Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   208   —

kawach. Ale, prawda, powiedz mi pan, na co my dźwigamy te wachlarze i parasole?
— Wachlarzem mamy się chłodzić, parasol zaś służy chińczykom do najrozmaitszego użytku: od słońca, od wiatru i deszczu, jako laska przy chodzeniu i jako broń nawet, którą wcale porządne razy zadawać można.
— No, ten ostatni wzgląd godzi mnie cokolwiek z tem głupiem narzędziem. Jak mi słońce będzie dopiekało, to rozepnę szlafrok, zrzucę ten idyotyczny warkocz i zaraz mi się chłodniej zrobi, deszcz zaś i tak mnie głębiej niż do skóry nie przemoczy.
— Wszystko jedno, kapitanie, i tak musisz oba te przedmioty zatrzymać, jeśli chcesz uchodzić za mandaryna.
— Dobrze, ale w takim razie nazywaj mnie pan mandarynung Turnering.
— Nie mogę, gdyż chińczycy nie znają wyrazu mandaryn i używają stale tytułu kuang-fu. Mogę więc nazywać pana kuang-fu Turnering.
— Dobrze, a ja pana?
— Kuang-fu Kuang-si-ta-sse!
— Tam do licha! Dwa razy „kuang”, to trudno spamiętać. Napisz mi pan to na kawałku papieru, a ja nauczę się tego, siedząc w tym przeklętym palankinie.
Spełniłem jego prośbę, poczem dałem znak do wyruszenia. Zajęliśmy znowu nasze