Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   200   —

Było to bardzo oryginalne zdanie w ustach sędziego.
— A więc wolno jest i Lung-yinom rabować i porywać ludzi?
— Sami sobie pozwalają, więc wolno im to robić.
— A sprawiedliwość?
— Ukarze ich, jeśli będą tak nierozsądni i pozwolą się złapać.
— Jesteś sędzią, jesteś przedstawicielem sprawiedliwości, powinieneś więc starać się wyłapać tę bandę.
— Ja też to zrobię, jeśli prawo mi to nakaże, ale dotychczas nikt mi jeszcze nic o nich nie powiedział.
— W takim razie ja ci dam sposobność uczynienia tego.
— Ty?
— Tak. W Wan-ho-tien zbierają się dziś o północy bandyci na naradę, w jaki sposób mają mnie zamordować. Możesz ich łatwo schwytać i ukarać.
Uśmiechnął się szczególnie.
— Dobrze, uczynię to, skoro tego żądasz. A więc to ciebie chcą dostać w swoje ręce?
— Tak jest.
— Czy dowodził nimi wysoki człowiek, dżiahur?
— Tak jest. Czy znasz go?
— Jestem sędzią, znam więc wszystkich,