Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   197   —

— Byli zmuszeni do tego.
— To chyba niemożliwe!
— Ale prawdziwe, skoro nas widzisz tutaj.
— To dziwne, to bardzo dziwne! Lung-yinowie nie wypuszczają nigdy swoich więźniów bez okupu.
— Myśmy wzięli od nich okup, gdyż zabraliśmy ze sobą porwaną przez nich holenderkę, którą również trzymali w świątyni.
— Iluż ich było? — Ze trzydziestu.
— W takim razie sama siła nic tu pomódz nie mogła. Musieliście mieć jakiś talizman, który wam pomógł. Budzisz moją ciekawość. Czy nie będziesz tak dobry powiedzieć mi swego imienia?
— Kuang-si-ta-sse.
— Kuang-si-ta sse! Czy znasz Nian-yan-kui-dse, Pen-tsao-y-jin lub Hio-hian-ti?
Osłupiałem. Były to tytuły owych trzech prac, które podyktowałem Kong-ni. Skąd ten człowiek mógł to wiedzieć? Kim był ten sędzia, kochający sprawiedliwość i złoto? Jakie stosunki łączyły go z młodym chińczykiem?
Pytania te stanęły mi momentalnie w myśli, wiedziałem jednak, że chcąc się czegoś dowiedzieć, nie należy okazywać ciekawości, odrzekłem więc napozór obojętnie:
— Znam je wszystkie.