Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   181   —

na miejscu bez należytego nawet pogrzebu, co dla chińczyka jest najstraszniejszą karą. Pomimo to próbowałem jeszcze drogi rozumowania.
— Czy możesz nam dowieść, że to byłem ja lub mój towarzysz?
— Tak to byliście wy, gdyż należycie do narodu, który umie tylko krzywdzić. Wynoście się, albo poczujecie siłę naszych pięści!
— Nie boimy się waszych pięści i jeśli rozpoczniecie walkę, przekonacie się, że jesteśmy silniejsi. Radzę wam wrócić na miejsca, a my posiedzimy chwilę i zaraz wyjdziemy.
— Nie, nie chcemy was znieść ani chwili!
Z temi słowami starał się pochwycić kapitana, który był cokolwiek niższy ode mnie. Turner jednak schwycił go za piersi i obróciwszy się do mnie, zapytał:
— Czy oni na seryo zaczynają?
— Tak jest.
— W takim razie mogę sobie pozwolić na zabawę!
Nie czekając dłużej, dzielny kapitan rzucił chińczykiem jak piłką W sam środek gromady.
Natychmiast porwano ławki, zbudowane z bambusowych drążków i rzucono się ku nam. Zaczęła się formalna bijatyka, podczas której