Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   163   —

— Nie wrócisz panie, bo powiedziałem ci szczerą prawdę — Tsing-lea-o, panie.
Łódka poniosła nas z powrotem do statku, który całą siłą pary popłynął w dół rzeki ku Wampoa, które odgrywało taką rolę względem Kantonu, jak Cuxhawen względem Hamburga. Nadzwyczaj niski poziom wody nie pozwalał tutaj dochodzić większym okrętom i musiano stale przeładowywać towary na łodzie i rozmaitego rodzaju dżonki, które je dopiero dowoziły do wybrzeża.
Stąd do Kantonu było zaledwie dwanaście mil morskich, które nasz statek przebył w przeciągu nadzwyczaj krótkiego czasu. Od strony rzeki prawie wcale nie było widać miasta, gdyż widok zasłaniała niezliczona ilość bambusowych chatek, zbudowanych częścią na palach, częścią na łodziach lub dżonkach, najuboższe zaś na tratwach. Takie nawodne mieszkania chińczycy nazywają sam-pan. W tem nawodnem miasteczku istnieją ulice, utworzone przez szeregi chatek i specyalna policya pilnuje tutaj porządku. Jeżeli jedna z chatek usuwa się z szeregu, miejsce jej zajmuje natychmiast inna. Owe sam-pany kręcą się również na wszystkie strony, gdyż mieszkańcy ich zajmują się przeważnie połowem ryb i muszą nieustannie zmieniać miejsce swego pobytu. Na dziobie takiej lodzi stoi zwykle kobieta i kieruje nią za pomocą przyrządu podobnego do ol-