Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   160   —

sięciu panów“. Tam się zwykle zatrzymują ludzie smoka.
— Czy zbieracie się we wszystkich Kuang-ti-miao?
— Nie, tylko w tych, które znajdują się blisko wybrzeży.
— Czy znasz kogo z wczorajszych gości?
— Ani jednego. Poznajemy się tylko po hasłach i znakach.
— Dobrze, przekonam się, czy mówisz prawdę. Gdybyś kłamał, wrócę i ukarzę cię strasznie.
— I cóż? — zapytał kapitan. Gdzież są rabusie?
— Częścią w Kantonie, a częścią jeszcze dalej, — odrzekłem.
— Można się było tego spodziewać, — dodał Halwerstone. Byliby bardzo ograniczeni, gdyby siedzieli tutaj i czekali na nas. Nie mamy tu co robić, wracajmy na statek.
— Ja myślę, że wartoby temu ananasowi odliczyć całą porcyę, — rzekł kapitan Turner.
— Nie, kapitanie. To byłaby bezużyteczna surowość.
— W takim razie zabiorę chyba ów miecz na wieczną rzeczy pamiątkę.
— I to nie, kapitanie. Byłaby to kradzież, któraby nam bardzo mogła się dać we znaki i sprowadzić na nas wiele przykrości.
— No dobrze, już dobrze, nie ruszę tego