Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   152   —

— Mój przyjaciel, doskonały chłopiec; podróżuje po całym świecie, aby poznać kraje i ludzi. Dotychczas zdawało mi się, że to nie warte funta kłaków, teraz jednak przekonałem się, że nie jest to rzecz do pogardzenia.
— I chcecie panowie jechać do Kantonu?
— Tak jest. Przedtem jednak prosilibyśmy pana, abyś nam zechciał dać kilku ludzi z załogi, którzy pomogliby nam schwytać bandę rabusiów, znajdujących się bardzo blisko stąd.
— Może ludzi smoka?
— Właśnie, kapitanie. Napadli na nas wczoraj, odurzyli, obezwładnili i zamknęli w świątyni, w której pewnie jeszcze siedzą.
— Dobrze. Nie mogę wprawdzie zostawić statku bez opieki, ale mogę panom dać dwunastu ludzi.
— To więcej, niż potrzeba, kapitanie.
— Czy to daleko stąd?
— Pół godziny drogi.
— Moi chłopcy umieją wiosłować.
— Ślicznie. Ale kapitanie pospieszmy się, żeby nam ptaszki nie uleciały.
— Natychmiast. Zanim jednak spuszczą łódź, chodźcie panowie do kajuty i posilcie się cokolwiek. Jestem Tom Halwerstone z Clyde, właściciel najszybszego parowca.
— Dziękujemy i przyjmujemy. Śniadanie dla człowieka jest tem, czem maszyna dla