Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   149   —

— Jakże głowa? zapytała troskliwie, zwracając się ku mnie.
— Dziękuję. Czuję się zupełnie dobrze. Chodźmy, kapitanie.
— Chodźmy, nie mamy już co robić tutaj.
— Najgorszem ze wszystkiego jest to, że straciliśmy wszystkie nasze pakunki i łódź.
— Ale uratowaliśmy panią, to starczy chyba jedno za drugie, a przytem doświadczyliśmy ciekawych przygód i nauczyliśmy się doskonale chińskiego języka, który jest chyba najtrudniejszym na kuli ziemskiej. Zdaje mi się, że teraz i ja potrafiłbym pisać takie same książki, jak pan.
— No język chiński nie jest znowu tak bardzo trudnym.
— Ale znamy go też doskonale. Wyobrażam sobie zdumienie wszystkich, kiedy po powrocie do kraju zacznę do kogoś mówić po chińsku.
— O tak, i ja jestem przekonany, że zdumienie słuchaczów będzie wprost olbrzymiem. Ale chodźmy, kapitanie siedzenie tutaj niema żadnego celu.
— Ogromniebym chciał wrócić jeszcze do tej świątyni i pogadać po swojemu z tymi łotrami.
— Bardzo być może, że się spełnią twoje życzenia, kapitanie. Pierwszy spotkany okręt poprosimy o pomoc.