Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   135   —

Lekki szmer niezadowolenia przebiegi przez szeregi piratów i jeden z nich ośmielił się zawołać głośniej:
— Ta kobieta jest naszą własnością i nikt nie powinien nam jej zabierać. Jest ona napewno żoną po-rtu-ki, gdyż jest piękniejszą niż tamta, która z nią była!
Poczułem, że chcąc utrzymać nad nimi przewagę, choćby chwilową, nie powinienem pozwolić na najmniejszy nawet opór. Spojrzałem więc groźnie na malkontenta i zbliżywszy się ku niemu, rzekłem surowo:
— Widzę po twojej twarzy i po twoich krzywych nogach, że nie jesteś chińczykiem, lecz tatarem. Czy myślisz, że pozwolę pierwszemu lepszemu tatarowi zarzucać sobie kłamstwo? lub że trudniej mi będzie zwyciężyć ciebie niż dżiahura, który jest o dwie głowy wyższy?
Z temi słowy pochwyciłem go jedną ręką za kark, drugą za pas, podniosłem do góry i z całej siły rzuciłem o przeciwległą ścianę, gdzie pozostał bez ruchu.
— Dobrze, Charley, — pochwalił mnie zadowolony kapitan.
— Czy mam panu pomódz? I mnie po uderzeniu tego wielkoluda przydałaby się taka rozrywka.
— Nie trzeba, kapitanie, popsułoby to efekt — odrzekłem. Zbliżcie się tutaj, — dodałem,