Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   121   —

pomówię. Ja im pokażę, jak z nimi należy mówić, ja ich nauczę! Czy mogę zacząć?
— Poczekaj pan chwileczkę. Zdaje się, że i oni doszli do jakiegoś postanowienia. Zobaczymy, co nam powiedzą.
Rzeczywiście rozbójnicy skupili się w gromadkę i rozprawiali o czemś półgłosem, poczem jeden z nich zbliżył się ku nam i zapytał łamaną angielszczyzną:
— Kto jesteście?
— Kto jesteśmy? Hm... ludzie, naturalnie — odrzekł mrukliwie kapitan.
— Czem jesteście?
— Zabawne pytanie, także ludźmi przedewszystkiem.
— Jak się nazywacie?
— To do ciebie nie należy, mój chłopcze.
— Mów, kiedy się ciebie pytam, bo inaczej nauczę cię mówić!
— Musiałbyś się sam długo jeszcze uczyć, ty spłaszczony nosie!
Nazwa „spłaszczonego nosa“ nie podobała się Chińczykowi, który przysunął się jeszcze bliżej i, podniósłszy pięść do góry, zawołał groźnie:
— Milcz, albo cię uderzę!
Na tę groźbę krwi kapitana ściągnęły się momentalnie, z oczu strzeliły błyskawice, a głos zabrzmiał niby huk piorunu, kiedy krzyknął jeden tylko wyraz: