Strona:Karol May - Kara Ben Nemzi 2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leży szukać tego miejsca. Persowie śledzą przedewszystkiem górny bieg rzeki — chcąc więc ujrzeć ich bez zwrócenia na siebie uwagi, trzeba będzie udać się na miejsce, położone nieco wyżej, niż ich kryjówka.
Podzieliłem się temi myślami z Halefem. Zatoczywszy w wymienionym kierunku półkole, dotarliśmy w pobliże rzeki. Zsiedliśmy z koni, zostawiliśmy je na brzegu i przez krzaki podkradliśmy się nad wodę. W małej zatoce stała tratwa Persów; Persowie leżeli opodal w zaroślach. Prowadzili rozmowę, żywo gestykulując.
— Sihdi, twoje przewidywania okazały się słuszne — rzekł Halef. — Najchętniej podszedłbym do tych łotrów i poczęstował ich batem.
— Chwilowo niema ku temu żadnego powodu — odrzekłem. — Chcąc mówić z nimi tym językiem, musielibyśmy im dowieść, że żywią wobec nas wrogie zamiary, a tych dowodów jeszcze nie mamy.
— Przeciwnie, mamy je! Przecież wiemy, że pozyskali tego mężczyznę i kobietę, aby nas wydali w ich ręce.

76