Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Landola pochylił się naprzód, usiłując ukryć przerażenie.
— Musiały to być upiory!
— W takim razie upiorem musiałby być i don Fernando, który, zdaniem waszem, pozostał przecież przy życiu.
— Hrabia Fernando? Jest z nimi?
— Tak. Są wszyscy razem.
— Don Fernando razem z nimi? Cóż za bajki wam opowiedziano?
— Bajki? — zawołał Cortejo. — I to wy macie czelność mówić! Więc przypuszczacie, że poto kazałem zaprzęgać i przyjechałem z Rodrigandy do Barcelony, aby opowiadać bajki?
Landola zdołał się opanować. Nie wątpił już, że jest zdemaskowany. Postanowił więc sparaliżować zamiary przeciwnika ostrem wystąpieniem.
— Mówicie o czelności? — rzekł tonem pozornie chłodnym, który jednak świadczył o najgłębszem wzburzeniu. — Proszę was bardzo, dajcie spokój tego rodzaju wyrażeniom, trudno mi bowiem prowadzić rozmowę w tym tonie. Nie jestem łotrem.
Cortejo, obrzuciwszy go groźnem spojrzeniem, wzruszył ramionami i rzekł:
— Czy można nazwać inaczej człowieka, poszukiwanego przez policję?
— Sennor! — rzekł gniewnie Landola podniesionym głosem. — Dochodzenia policyjne przeciw mnie są tylko rezultatem mojej działalności politycznej. Wiecie przecież, że jako wywiadowca hiszpański objeż-

75