Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więcej pan nie żąda? — zapytał stary wachmistrz.
— Nie. Jestem zadowolony, pragnę tylko być już znowu panem własnej osoby.
I temu życzeniu stało się zadość. Wszyscy obcy opuścili pokój. Został tylko Kurt. Dopiero teraz przyjrzał się Amerykaninowi, poczem wybuchnął śmiechem:
— Ależ człowieku, co pana skłoniło do takiej maskarady?
— Takie już mam usposobienie — odpowiedział ze śmiechem trapper.
— W drodze urządzał pan kawały. W Moguncji aresztowano pana.
— Rzeczywiście.
— Później wyproszono z przedziału...
— Ale przyjechałem pociągiem specjalnym.
— Tak. A co najlepsze, zemścił się pan znakomicie, każąc aresztować pułkownika i podporucznika.
— I to wie pan także?
— Opowiadano sobie przygodę pana w pociągu, którym jechałem. Z opisu domyśliłem się, że to pan. Nawiasem mówiąc, obaj oficerowie są moimi osobistymi wrogami. Jechali do Berlina specjalnie dla mnie. Zemściłem się w ten sposób, że wysiadłem i ustaliłem ich tożsamość, naskutek czego wypuszczono ich na wolność. Chcieli mnie zmusić do pojedynku, ale powiedziałem, że ludzie, spoliczkowani przez wędrownego grajka, nie są godni satysfakcji. W ten sposób pozbyłem się ich na zawsze.

67