Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na to nie przystaję. Zgłaszam się w bardzo ważnej sprawie.
— Tak, tak. Sprawa prywatna?
Old master wywarł niezwykłe wrażenie na westmanie. Innemuby nie odpowiedział tak, jak jemu:
— Właściwie nie powinienem panu powiedzieć, ale sprawia pan na mnie wrażenie gentlemana i dlatego będę wspaniałomyślny. Nie, to nie jest sprawa prywatna. Ale więcej nie mogę zdradzić.
— Czy nie zna pan takiego pana, któryby mógł cię wprowadzić do Jego Ekscelencji?
— Owszem. Ale niema go tutaj. Przyjdzie dopiero później, a ja nie chciałem dłużej czekać.
— Co to za osoba?
— Nie osoba, lecz porucznik huzarów gwardji. Nazywa się Kurt Unger.
Coś drgnęło na twarzy starszego pana.
— Znam go. Miał przyjechać do Berlina; aby pana zameldować hrabiemu v. Bismarckowi?
— Tak.
— Ale sądziłem, że udał się w podróż?
— Chciał wyjechać. Lecz spotkałem go w Reinswaldenie. Dowiedział się ode mnie rzeczy, które uważa za stosowne zakomunikować ministrowi.
— Jeśli tak jest w istocie, to zastąpię purucznika i wprowadzę pana, oczywiście, o ile mi pan powie, kim jesteś.
— Nie tutaj. Tu usłyszy odźwierny.
— Więc chodź pan! — uśmiechnął się nieznajomy i zaprowadził trappera do przedpokoju. — Teraz jesteśmy sami. Może pan mówić.

49