Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dowód ten może być obciążający, ale jeszcze nie przekonywa.
— O, twierdził zgoła, że nie będzie sobie robił z Bismarckiem wiele ceregieli.
— Czy powiedział, kiedy pójdzie do ministra?
— Nie.
— Gdzie jest teraz?
— Spożywa śniadanie w swoim pokoju.
— Dobrze. Kto wie, czy się pan nie myli, ale moją powinnością jest zbadać sprawę. Nie mogę działać na własną odpowiedzialność. Zamelduję, komu należy, i za pół godziny będę u pana. Rzeczą pana — baczyć, aby do tego czasu nie opuścił hotelu.
— Jeśli zajdzie potrzeba, czy mogę użyć siły?
— Tylko w razie istotnej konieczności. Przebiegłość podszepnie panu, jak go zatrzymać.
— Uczynię, co do mnie należy.
Rzekłszy to, opuścił komisarjat. — — —
Tymczasem Sępi Dziób, nie spodziewając się niczego, zjadł śniadanie.
— Czy mam czekać na porucznika? — zapytał. — Oho, Sępi Dziób jest człowiekiem, który może pomówić z Bismarckiem bez polecenia. Oczywiście, nie będę mógł stroić z nim żartów, jak z innymi. Zostawię tu rzeczy. Ale ciekaw jestem, jakie oczy zrobi, skoro tak głupio ubrany drągal zażąda z nim rozmowy.
Zaniósł swoje rzeczy do sypialni, a zamknąwszy ją, klucz wyciągnął i schował do kieszeni.
— Ci ludzie nie powinni się podczas mej nieobecności dowiedzieć, co tkwi w worku, — mruknął. —

45