Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Urzędnik policji zdębiał.
— Zamach? — powtórzył.
— Tak, przynoszę tutaj, — wykrztusił gospodarz — to znaczy przynoszę doniesienie o zamachu.
— Tak. To w samej rzeczy sprawa ważna. Czy się pan dobrze zastanowił, że chodzi wprawdzie o przestępstwo, o wielkie niebezpieczeństwo, ale także o wielką odpowiedzialność, którą pan bierze na siebie?
— Biorę na siebie wszystko, przestępstwo, niebezpieczeństwo i odpowiedzialność! — odpowiedział hotelarz, nie zdając sobie sprawy z chaosu tych słów.
Urzędnik ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu.
— Mów pan! Na kogo przygotowano zamach?
— Na pana v. Bismarcka.
— Do licha! Czy naprawdę? W jaki sposób ma być wykonany?
— Strzelbą, rewolwerem, nożem i maszyną piekielną.
Urzędnik spoważniał.
— Któż to taki, ten zamachowiec? A jego pomocnicy?
— Pozwolę sobie zapytać pana o coś. Czy przypomina pan sobie owego kapitana Shawa, którego szukano u mnie, a któremu udało się zbiec?
— Tak. Podawał się za kapitana Stanów Zjednoczonych.
— No, u mnie mieszka teraz człowiek, który także podaje się za kapitana Stanów Zjednoczonych.
— To jeszcze nie dowód, aby go podejrzewać.

43