Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc wygląda wojowniczo, wyzywająco?
— W najwyższym stopniu. A przytem złośliwie.
— Co począć?
Kelner zrozumiał swój błąd, więc pragnął go naprawić gorliwością.
— Coś trzeba zrobić. Przypuszczam, że ten jegomość przygotowuje zamach.
Kelnerka, dotychczas milcząca, odezwała się szybko:
— Zamach, Jezus Marja! Pytał o Bismarcka!
Gospodarz zbladł.
— O Bismarcka? Czego chciał?
— Musiałam mu opisać drogę do mieszkania Bismarcka. Pragnie z nim mówić.
— Niebiosa! Otóż i zamach!
— Powiedziałam, że niełatwo dotrzeć do Bismarkka, ale Amerykanin odpowiedział, że obejdzie się bez ceregieli.
— Nie ulega wątpliwości, że zamierza dokonać zamachu. Chce zabić ministra. Co należy czynić?
— Natychmiast zawiadomić policję.
Gospodarz wybiegł.
W komisarjacie, dosyć oddalonym od hotelu, nie mógł z podniecenia dobyć głosu. Łapał z trudem dech.
— Uspokój się pan, mój drogi, — oświadczył urzędnik. — Zapewne przychodzi pan w naglącej sprawie. Ale niech pan poczeka, niech pan nie mówi, zanim nie złapiesz tchu.
— Tchu? O, już się znajdzie. Ja... ja... przynoszę zamach!

42