Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hrabia, który pozwala się policzkować, nie może być niebezpieczny — oświadczył zawiadowca. — Ale cóżto takiego? Obaj nie macie prawych rąk!
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Wesoły chochlik błysnął na twarzy Sępiego Dzioba, który wtrącił szybko:
— Pioruny, zaczynam rozumieć. To bardzo ważne. Dwa lata temu schwytano w Konstantynopolu dwóch szpiegów. Jeden był Rosjaninem i podawał się za niemieckiego pułkownika, a drugi Austrjakiem i podszywał się pod hrabiego niemieckiego i podporucznika. Sułtan ułaskawił skazanych na śmierć. Darował życie, ale, kazał odrąbać każdemu po prawej ręce.
— Bajki! — zawołał pułkownik.
— Przeklęte kłamstwo! — oświadczył Ravenow.
— Spokój! — rozkazał zawiadowca. — Teraz wiem dokładnie, jak sprawy się mają. Panie kapitanie, czy życzy pan sobie protokółu?
— Nie trzeba. Sprawa odbędzie się w Berlinie. Rzecz najważniejsza — nie pozwolić im drapnąć.
— Postaramy się o to. Przekażę ich żandarmom, a do tego czasu umieszczę pod strażą w piwnicy. Zanieście ich!
Obaj nieszczęśni musieli zrezygnować z wolności. Przywiązano im ręce do ciał i zaniesiono do piwnicy.
— Okazały połów, panie kapitanie, — oświadczył uradowany zawiadowca.
— Nader okazały — potwierdził trapper. — Kiedy odchodzi najbliższy pociąg do Berlina?

34