Strona:Karol May - Grobowiec Rodrigandów.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę bardzo. A teraz pan, panie strażniku. Zatem jestem wolny?
— Absolutnie, panie kapitanie.
— A więc niepotrzebnie się pan fatygował. Masz pan!
Trapper dał mu dwa talary. Strażnik podziękował uprzejmie i wraz z zawiadowcą opuścił pokój.
W pół godziny później przybyła żądana maszyna. Sępi Dziób wsiadł i opuścił stację. — —
Noc już dawno zapadła, kiedy pociąg, którym jechał Ravenow, dotarł do Börssum. Tu postój trwał kilka minut. Ravenow zadomowił się w przedziale, zapalił nawet cygaro. Naraz rozległ się okrzyk:
— Magdeburg, pierwsza klasa!
— Przekleństwo! — szepnął Ravenow. — Nic z palenia.
Miał właśnie zamiar wyrzucić cygaro oknem, gdy drzwi się otworzyły. Rzuciwszy spojrzenie na wchodzącego, zatrzymał cygaro w ręce.
— Dobrywieczór! — przywitał go nowy pasażer.
— Do piorunów! Dobrywieczór, panie pułkowniku.
Przybysz badawczo popatrzył na pasażera.
— Zna mnie pan, mój panie? Z kimże mam honor?
Ravenow nie wiedział, co o tem myśleć.
— Co, nie poznaje mnie pan? Wszak dopiero cztery miesiące upłynęły od owego szczęśliwego dnia, kiedyśmy się po raz ostatni widzieli. Czy naprawdę muszę panu dopiero wymienić moje nazwisko?
— Proszę pana o tę grzeczność.

17