Strona:Karol May - Dżafar Mirza II.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ach, to pan! Gdybyś był poszedł ze mną, mielibyśmy go!
— Kogo?
— Wodza. Ujęcie go byłoby prawdziwą rozkoszą.
— Największą rozkoszą byłoby dla mnie natarcie twoich uszu, sir!
— Do licha! Cóżto za żarty! Jim Snuffle nie jest z tych, co pozwala sobie uszu natrzeć.
— Ale zasłużył na to!
Oho! Czemże to?
— Tem, że opuścił to miejsce bez mego pozwolenia. Nie potrzebujemy takich kompanów, którzy działają na własną rękę. W jaki sposób wpadłeś pan na pomysł oddalenia się stąd?
— Chciałem zobaczyć, gdzie się kryją czerwoni. Spotkałem wodza.
— Czy być może? A to niemiła sprawa!
— Przeciwnie, bardzo miła. Złościło mnie tylko to, że pana ze mną nie było. Ten czerwony łotr byłby bezwątpienia wpadł w nasze ręce.
— Gdybyś pan pozostał tutaj, schwyta-