Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedzieć. Nie bierzcie mi za złe, że się wahałem. W obecnych czasach trzeba być bardzo ostrożnym.
— Wybaczam wam. Czy sennorita przybędzie?
— Być może, lecz nie w roli spadkobierczyni. Nie przyjęła dziedzictwa, ponieważ zjawiła się prawdziwa dziedziczka.
Łatwowierny Anselmo zaczął opowiadać o wszystkiem, co mu było wiadome. Słowa jego działały na Józefę jak uderzenia topora. Musiała niezwykle panować nad sobą, by się nie zdradzić. A więc wszyscy, którym przysięgła zagładę, żyją! Landola kłamał! Pocóż to czynił? Z pewnością poto, aby mieć na każdy wypadek broń przeciw braciom Cortejo.
Anselmo nie dostrzegał zmian, zachodzących w obliczu Józefy. Na twarzy jej malowały się naprzemian: nieufność, zwątpienie, lęk, przerażenie i rozpacz. Gdy skończył swe długie opowiadanie, milczała przez chwilę. To, co usłyszała, spadło na nią nieoczekiwanie. Jeżeli mówił prawdę, w takim razie sytuacja byłaby taka sama, jak przed szesnastu laty. W przeciągu tego czasu nic nie osiągnęła — trzeba rozpocząć walkę na nowo. Niema ani chwili czasu do stracenia! Trzeba działać szybko, inaczej wszystko stracone. Trzeba zacząć od tego głupca, który jej wszystko wypaplał.
— Mówicie szczerą prawdę? Możecie na to przysiąc?
— Przysięgam na wszystkie świętości!
— Cortejo to dziś wybitny mąż stanu. W niedługim czasie zostanie prezydentem, a może i królem Meksyku; będzie najpotężniejszym człowiekiem w całem państwie.

115