Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

innego człowieka, a może ma jeszcze w sobie resztkę życia.
— Nie żyje z pewnością, jest zupełnie zmiażdżony.
— Czy masz przy sobie tę bieliznę, o której mówiłeś?
— Tak. Oto jest.
Alfonso rzucił na nią okiem i rzekł:
— To nasz herb!
Roseta krzyknęła w paroksyźmie rozpaczy i ukryła głowę w dłoniach.
— Czy to na pewno hrabiego bielizna? — zapytał Sternau, poruszony do głębi.
— Tak — odpowiedziała hrabianka. — To kawałek koszuli, w którą ojca ubrałam po puszczeniu mu krwi. Poznaję doskonale. Powiedz, — zwróciła się do cygana — gdzie leżą zwłoki mego ojca?
— Głęboko w kotlinie; w miejscu, które nazywają baterią.
Bateria oznacza po hiszpańsku coś w rodzaju przepaści, jakieś miejsce dzikie, niebezpieczne. Gdy słowo to padło z ust Garba, wszyscy zrozumieli, że o tem, aby hrabia mógł żyć jeszcze, mowy być nie może.
— Dosyć — jęknęła Roseta. — Jestem jego morderczynią. Spałam zamiast czuwać przy nim. Do końca życia nie będę już miała spokoju. Ojcze mój, ojcze...
Po tych słowach, wspierając się na ramieniu Amy, opuściła pokój.
— Czy można podejść do zwłok, nie narażając się na niebezpieczeństwo? — zapytał notarjusz cygana.
— Tak, o ile człek obeznany z górami.
— Ty je znasz. Będziesz naszym przewodnikiem.

88