toń i wszystkie papierosy, dzieciom rzucił trochę drobnych pieniędzy, poczem odjechał śpiesznie.
Spotkanie z cyganami było mu bardzo na rękę. Miał nadzieję, że się wkrótce przydadzą.
Gdy przybył na zamek, panowała tam głucha cisza. Cortejo udał się do Klaryssy. Opowiedziała o wszystkich ostatnich wydarzeniach.
— Do djabła! — zaklął. — Ten Sternau miesza się do wszystkiego. Więc użył słowa: Pohon Upas? W takim razie z pewnością wyleczy hrabiego.
— Czy istnieje jakiś antydot?
— Tak.
— Opowiadają na zamku, że hrabia, wróciwszy do przytomności, pozna tego, kto mu dał truciznę. Czy to możliwe?
— Wy, kobiety, nie o wszystkiem powinnyście wiedzieć. W każdym razie hrabia nie odzyska przytomności.
— Jakże to zrobisz?
— To już moja sprawa — odparł krótko i udał się do swego pokoju, po którym zaczął wędrować, obmyślając nowy plan działania. —
Na krótko przed północą jeździec wysłany przez Sternaua do Barcelony wrócił z wiadomością, że statek „Péndola“ dnia tego opuścił przystań. O północy Cortejo wykradł się ze swego pokoju. Nauczony doświadczeniem, starał się nie pozostawiać żadnych śladów. Pod dębem czekała już Zarba.
— Jakiż jest stan hrabiego?
— Musi umrzeć.
— Jak to mam rozumieć? Czy umrze z powodu choroby?
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/81
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
77