Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Alimpo? A-lim-po? — zapytał hrabia, jakby sobie coś przypominając. Wstał, zrobił kilka kroków i dodał: — Ach tak, Alimpo. Ja jestem Alimpo, teraz wiem: Alimpo to ja!
Błędne oczy hrabiego zaczynały nabierać normalniejszego wyrazu. Chodził po pokoju, nie patrząc na rządcę, i mruczał naprzemian wesoło, naprzemian smutnie:
— Tak, teraz wiem, Alimpo to ja. Imię moje Alimpo.
Przerażenie rządcy dosięgło zenitu. Pobiegł czem prędzej do swojej Elwiry, zajętej prasowaniem bielizny.
— Elwiro! — zawołał, ledwie chwytając oddech.
— Co się stało? — zapytała.
— O, moja Elwiro!
Podniosła oczy i, zobaczywszy przerażoną twarz męża, z wielkim hałasem opuściła na ziemię rozżarzone żelazko.
— Na Boga! — krzyknęła. — Co się stało? Wyglądasz mi okropnie!
— Tak, tak, muszę wyglądać okropnie. Pomyśl sobie: hrabia... oszalał!
Elwira otworzyła szeroko usta, nie mogła jednak wydobyć ze siebie ani słowa.
— Tak, oszalał, kompletnie oszalał — dodał Alimpo.
Elwira odzyskała wkońcu mowę. Rzekła tonem ostrym i niezadowolonym:
— Toś ty oszalał, mój drogi!
— Ja? — zapytał, opanowując gniew. — Wypraszam sobie takie żarty, moja Elwiro. Hrabia oszalał naprawdę.
— Co? Któż ci to powiedział?
— Nikt; widziałam na własne oczy.

58