Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Notarjusz wyszedł, składając czołobitny ukłon. Wróciwszy do pokoju, rzucił na stół przygotowany kontrakt i rzekł z ironicznym uśmiechem:
— Trzy tysiące duros! Ten łotr mógłby żyć za tę sumę jak król. Ale nie dopuszczę do tego. Ani mi się śni spisywać umowę. Jadę za nim do Barcelony. Trucizna zacznie działać pod moją nieobecność, więc uniknę podejrzeń.
W jakie pół godziny później Cortejo udał się w tą samą drogę, co Sternau. — —
Tego samego ranka, już po odjeździe Corteja, Alimpo wszedł do pokoju hrabiego Manuela, aby, jak codnia, wysłuchać poleceń swego pana. Zastał hrabiego w pozycji, która mu krew w żyłach zmroziła: pan jego, zwinięty w kłębek jak kot, leżał w kącie pokoju, wydając żałosne jęki.
— Czego ode mnie chcecie, nie wiem kim jestem, — jęczał.
Alimpo nie był zbyt odważny, ale przywiązanie do hrabiego powstrzymało go przed ucieczką:
— Ekscelencjo, hrabio Manuelu! Przyszedłem, by się dowiedzieć...
— Nic nie wiem, nic nie wiem — jęczał hrabia.
— Mój Boże! — zawołał Alimpo. — Co się tu stało? Niechże hrabia wstanie. Hrabia pozwoli, że mu pomogę.
Po tych słowach zbliżył się do hrabiego, ten wtulił się jeszcze głębiej w kąt pokoju i, broniąc się rękami, zawołał:
— Precz ode mnie! Nie wiem, nic nie wiem.
— Ekscelencja mnie nie poznaje? Jestem przecież Alimpo.

57