Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nością nieszczęście, popełniono jakąś zbrodnię! Musimy zobaczyć, co się dzieje na zamku.
— To w każdym razie dziwna historja — rzekł Sternau. — Nie przypuszczam jednak, aby popełniono jakąś zbrodnię. Nie mieszkamy przecież w amerykańskich preriach, a w kraju cywilizowanym. Może tylko nasza rozmowa poprzednia dodała skrzydeł mojej fantazji.
— Więc to mają być stosunki cywilizowane, jeżeli pana chciano tu w parku zamordować, a na Rosetę urządzono napad?
— Ma pani słuszność. Chodźmy do zamku.
W drodze na zamek Sternau poprosił towarzyszkę:
— Niech pani z nikim nie mówi o tej sprawie. Ja się nią sam zajmę. Przedewszystkiem trzeba oszczędzać hrabiego Manuela; jest jeszcze niezdrów, nie należy szarpać jego nerwów. Niech pani wraca teraz do siebie; spotkamy się później.
Amy poszła na górę, Sternau zaś udał się do mieszkania służącego, który właśnie czyścił obuwie wszystkich mieszkańców zamku. Sternau, nie mówiąc ani słowa, wyciągnął swój skrawek gazety. Po chwili znalazł trzewik męski, który w zupełności odpowiadał odrysowanej formie.
— Czyj to trzewik? — zapytał służącego, niesłychanie zdumionego zajęciem doktora.
— To trzewik sennora Gasparina Cortejo.
Sternau udał się teraz do rządcy, od którego dowiedział się, że wszyscy mieszkańcy zamku wstali, z wyjątkiem porucznika; Lautreville’a Alimpo nie widział jeszcze.
— Chodźmy, panie Alimpo, zbudzimy porucznika.

50