Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobno grasują po całym kraju bandy zbójów i morderców?
— Możnaby powiedzieć, że niemal każdy Meksykańczyk ma w sobie coś z rozbójnika, ale łatwo się do tego przyzwyczaić, — rzekł Sternau z uśmiechem.
— Jakże się przyzwyczaić do obcowania ze zbójami?
— Bardzo łatwo, bo ci rozbójnicy są równocześnie najwytworniejszymi kawalerami. Pozna pani dzielnego oficera, który ją oczaruje, sędziego, którego sprawiedliwe wyroki budzą podziw, uczonego, którego wiedza buduje wszystkich dokoła. A pewnego dnia nagle napadają na panią rozbójnicy i poznaje pani wśród napastników owego oficera, sędziego lub nawet uczonego. Ludzie ci zażądają od pani okupu i na tem koniec. Poza tem będą niezwykle uprzejmi, a gdyby ich pani miała spotkać znowu w towarzystwie, każdy z nich, z najgłębszym dla pani szacunkiem, poda jej ramię, prosząc tylko delikatnie o nieprzypominanie drobnej awanturki.
— To niezwykle romantyczne. A więc chodzi przeważnie o kiesę, nie o życie ludzkie?
— Przeważnie. W głębokiej prowincji bywa jednak nieco gorzej pod tym względem, dlatego trzeba tam podróżować z wojskową eskortą. Ale te drobiazgi są niczem wobec niebezpieczeństw dzikiej sawany. Tam każdy jest wrogiem, śmierć czyha na każdym kroku. Kto nie jest doskonałym jeźdźcem i strzelcem, kto nie ma wielkiej siły fizycznej, komu brak doświadczenia, ten nie powinien zapuszczać się w te okolice.
— Czytałam o tem. Czy to prawda, że ludzie, mieszkający w tym dzikim kraju, potrafią odkryć po śladach każdego człowieka, każde zwierzę?

46