Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łatwić. Hola, chłopcy! Dobranoc; czy zobaczę pana jeszcze przed odjazdem?
— Tak. A więc dowidzenia.
Po odjeździe powozu notarjusz wrócił do zamku, przekonany, że stawki przegrać nie może. Innego byłby zdania, gdyby usłyszał słowa Landoli, który po jego odejściu rzekł do siebie, zacierając ręce:
— Z obydwóch was wycisnę zyski; z ciebie, mój Cortejo, i z ciebie, chłopaczku. — —
Następnego dnia miss Amy wstała wczesnym rankiem. Poczucie szczęścia, wywołane wczorajszą rozmową z porucznikiem, spędzało sen z jej powiek. Coś ją wołało, aby odetchnąć powietrzem chłodnego poranku. Wyszedłszy ze swego pokoju, Amy spotkała Elwirę z koszykiem w ręku. Rządczyni powitała ją głębokim ukłonem, na który Amy uprzejmie odpowiedziała.
— Już tak wcześnie do pracy? — zapytała Angielka.
— Tak, droga miss lady, — tytuły te stosowała Elwira za przykładem poczciwego Alimpo, który mieszał je stale. — Muszę naprawić wielki błąd: wczoraj mieliśmy kwiaty i wieńce dla wszystkich, a tylko temu, który był twórcą całego święta, nie dostał się ani jeden kwiatek. To dowód niewdzięczności, jak powiedział mój Alimpo.
— Mówi pani o doktorze?
— Tak; condesa kazała mi dziś zanieść mu róże, idę więc po nie do parku.
— Czy dotychczas był ciągle przy hrabi?
— Tak. Mam wrażenie, że nie czuje zaufania do pewnych ludzi na zamku; boi się, że mu przeszkodzą w kuracji hrabiego. To człowiek dzielny i czynny, to

44