Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bywało od niektórych z czarnego ludu Nigerów, ano żółtego Malaiczyków, ano innych dzikich narodów. —

— Pan rozumie to pismo? — zapytał notarjusz.
— Tak — odparł kapitan. — Znam się trochę na starej pisowni.
— Niechże mi to sennor dokładnie wyłoży.
Kapitan spełnił prośbę notarjusza. Gdy skończył tłumaczenie, Cortejo zapytał:
— Ma pan tę miksturę? Czy mogę dostać parę kropel?
— Dla kogo? Przecież chyba nie dla tego człowieka, którego miałem zabrać na statek?
— Nie.
— Ale to sprawa djablo droga. Kropla kosztuje pięć duros.
— Do djaska! A czy mogę być pewny skutków?
— Zaręczam słowem honoru.
— Proszę o dziesięć kropel.
— Dobrze. Czyni to razem pięćdziesiąt duros.
— Niech pan odpisze je z mego rachunku.
Kapitan podszedł do szafki i, spędziwszy do flaszeczki dziesięć kropel, wręczył ją notarjuszowi ze słowami:
— To wystarczy, aby zabić dwóch ludzi, a pięciu przyprawić o obłęd. Mam nadzieję, że będzie pan ze mnie zadowolony. — —
Rozmowa ta toczyła się na drugi dzień po odjeździe notarjusza do Barcelony.
Trzeciego dnia, w którym hrabia przejrzał i który

38