Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To zupełnie zbyteczne, nie potrzebuję widzów. Mam jeszcze małą prośbę do pana porucznika.
— Jestem na usługi — odparł de Lautreville.
— Czy pan zna okna, należące do pokoju hrabiego?
— Tak.
— W takim razie proszę pana bardzo, aby pan zechciał przechadzać się pod niemi podczas operacji. Wtedy będę miał pewność, że żadne niebezpieczeństwo od zewnątrz nie grozi.
Porucznik pojął myśl lekarza i odparł:
— Będę moją funkcję uważał za zaszczyt.
— To mi dopiero zaszczyt — rzekł zgryźliwie Alfonso. — To wstyd i hańba być psem podwórzowym pierwszego lepszego lekarza!
Mariano podszedł do Alfonsa i zapytał:
— Czy pan odwoła natychmiast te słowa?
— Nie — odparł Alfonso z gniewem. — Powtarzam raz jeszcze: to wstyd i hańba!
— Dobrze: w takim razie zażądam odpowiedzi, na jaką gentleman zasługuje.
— Pan — gentlemanem? Pan przecież jest...
Nie mógł mówić dalej, gdyż notarjusz położył mu rękę na ustach.
— Ależ hrabio — rzekł Cortejo — nie miejsce i pora do tego rodzaju rozmów.
— I ja jestem tego samego zdania — rzekł Sternau. — Jeżeli panu potrzebny sekundant, panie poruczniku, jestem do pańskich usług. A teraz, moje panie i pan, poruczniku, proszę za mną.
Wszyscy czworo odeszli w milczeniu.

21