— Zapłacę pieniądze po robocie.
— Potrzebuję zaraz przynajmniej połowy.
— Nie mam w tej chwili pieniędzy, zapłacę później. Jeżeli się wam nie podoba, będę zmuszony zrezygnować z interesu.
— Cóż robić, ustępuję — rzekł capitano. — Ale po robocie płaci się ryczałtem.
— A kiedy spełnicie moje polecenie?
— Niezadługo. Dzień trudno oznaczyć. To wszystko, co? W takim razie dobrej nocy.
— Dobrej nocy.
Rozstali się po tych słowach.
Notarjusz uśmiechnął się szelmowsko:
— Sądziłeś, stary oszuście, że mnie wykiwasz, ale się nie udało. Teraz ja kieruję całą sprawą. — —
Następnego dnia rano Elwira weszła do pokoju Sternaua, przynosząc kawę.
— Dziękuję za kawę, nie wolno mi jej pić; proszę o szklankę mleka — rzekł Sternau.
— Cóż to się stało? Czy się pan czuje chory?
— Nie. Ale czeka mnie dziś praca, wymagająca niezamąconej równowagi nerwów, a kawa, jak wiadomo, na nerwy niezbyt dobrze wpływa.
— Musi to być ważna sprawa.
— O tak; niech sennora prosi Boga, aby wszystko poszło dobrze. Będę dziś operować oczy hrabiego Manuela.
Usłyszawszy te słowa, Elwira wypuściła z rąk tacę z całem nakryciem do śniadania i załamała ręce.
— Czy być może?
— Tak. Ale co to ma wspólnego z tacą?
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/22
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
18