Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc to twój krewny? — Jak się nazywa?
— Anselmo Marcello.
— Skąd pochodzi?
— Z Varyssy.
— Czy masz jego papiery?
— Kuzyn mój przyprowadził go tutaj i obiecał przysłać papiery, ale, niestety, umarł.
— Dowiem się w Varyssie, czy kuzyn twój istotnie tam mieszkał i czy przywiózł ci tego człowieka. No, a teraz otwieraj drzwi.
Latarnik spełnił polecenie.
Weszli do małej komórki. Na podłodze leżał siennik, a na nim spoczywał obłąkany. Skoro weszli, wstał i żalił się płaczliwie:
— Ja jestem Alimpo, dobry, poczciwy Alimpo.
— Słyszy pan? — zapytał Sternau mera.
— Tak, to słowa, o których pan uprzedzał. Ale czy to on?
Sternau podszedł do chorego, ujął go za ręce i rzekł z głębokiem wzruszeniem:
— To on bezwątpienia, to hrabia Manuel. Schudł, posiwiał, ale mało się zmienił.
Latarnik skoczył z miejsca:
— Ten pan się myli! To żaden hrabia; to Anselmo Marcello, którego znam doskonale.
— Milcz, oszuście! — zawołał Sternau. — Panie merze, proszę go aresztować!
Gabrillon zapytał z udanem zdumieniem:
— Mnie aresztować? A za cóż to? Przecież to mój krewny. Gdyby był hrabią, nie utraciłby zmysłów; osza-

170