Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież jest ten hrabia?
— W latarni morskiej.
— To chyba żarty!
— Nie, to prawda. Postąpił pan bardzo nieostrożnie, nie żądając papierów obłąkanego. Ten wrzekomy krewny Gabrillona nie jest nikim innym, tylko hrabią Manuelem de Rodriganda.
Mer, oblany potem przerażenia, rzekł:
— A to przeklęta historja! Przesłucham Gabrillona. Ale czy może pan przedstawić dowody, że ten człowiek jest istotnie hrabią de Rodriganda?
— Tak. Gdy wpadł w obłęd, stracił zupełnie pamięć pod wpływem trucizny. Zachował w pamięci ostatnią kliszę: swego rządcę Alimpo, który był w pokoju, gdy szaleństwo zaczęło opanywać umysł hrabiego. Przez cały czas powtarza więc: — Jestem Alimpo, dobry, poczciwy Alimpo. — Nie wyobrażam sobie, aby jakiś inny obłąkany mógł ulec tego rodzaju monomanji i te właśnie powtarzał słowa.
— Trzebaby jednak stwierdzić urzędowo, że obłąkany hrabia te właśnie słowa wymawia.
— To przyjdzie nam z łatwością. Oto moje papiery, z których pan widzi, iż jestem domowym lekarzem hrabiego.
Zbadawszy dokładnie papiery, mer zwrócił się do Sternaua:
— Jestem do pańskiej dyspozycji. Proszę tylko o takie przeprowadzenie sprawy, abym nie miał przykrości z powodu mego uchybienia.
— Będę się starać. Najlepiej postąpimy, udając się zaraz na wieżę pod osłoną policji.

167