Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żać, i tu znaleziono człowieka związanego i skneblowanego...
Cortejo i Alfonso zarządzili natychmiastowy pościg; Alfonso wsiadł na koń, by zawiadomić policję w Manrezie i przedsięwziąć odpowiednie kroki. — —
Tymczasem Sternau i Mindrello przybyli do Manrezy. Trudno opisać radość Elwiry i Alimpa na widok hrabianki. Poczciwcy czekali gotowi do drogi.
— Biorę Elwirę i hrabiankę do mych sań — rzekł Sternau. — Alimpo zaś niechaj jedzie z tobą, Mindrello.
Alimpo i Elwira pożegnali się z siostrzeńcem, i całe towarzystwo ruszyło w drogę — w tej samej właśnie chwili, w której Alfonso zbliżał się do miasta. Konie, zaprzęgnięte do sań, okazały się znakomite, ale w miarę, jak droga szła pod górę, śnieg stawał się głębszy, więc trzeba było zwolnić biegu. Z nastaniem wieczora konie ledwie trzymały się na nogach. Chcąc, niechcąc, podróżni musieli przenocować w samotnej oberży.
Następnego ranka ruszyli w dalszą drogę. Roseta nie poznawała nikogo, modląc się bez przerwy.
Gdy nadeszło południe, byli w Pirenejach.
Ponieważ konie dobywały już ostatka sił, trzeba było zatrzymać się przed ustronnem schroniskiem. Składało się ono z ciasnej, gołej izby; gospodarz nie mógł im dać nic oprócz kawałka suchego, spleśniałego chleba. Na szczęście Elwira zabrała ze sobą zapas żywności i kilka flaszek wina.
Meble schroniska składały się z kilku drewnianych stołków i z długiego stołu, przy którym obok gospodarza siedział człowiek o podejrzanej powierzchowności. Miał na sobie skórzane spodnie, wysokie buty, zniszczo-

156