Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W jakim celu?
— Dowiedzą się o tem na miejscu.
Ruszyli w dalszą drogę. Oberżysta mruczał:
— Skąd ten Sternau przybywa? Co miał za sobą na koniu? Wyglądało to, jakby wiózł człowieka. Ten drugi jeździec to Mindrello, który tak dawno nie ukazywał się w okolicy...
Obydwaj jeźdźcy przybyli przed bramę zamkową. W mieszkaniu odźwiernego paliło się światło. Sternau zapukał; odźwierny wyszedł przed kratę bramy.
— Któż to taki? W nocy nie otwieram.
— Ależ Henrico, otworzysz mi chyba?
Na dźwięk głosu Sternaua odźwierny odparł z nietajoną radością:
— To sennor, doktorze? Już otwieram!
Sternau wszedł z obłąkaną na ręku. Odźwierny, poznawszy hrabiankę, krzyknął przeraźliwie:
— Na Boga! Przecież to condesa!
— Tak, to ona. Nie wiecie, czy pokoje jej są w takim samym stanie, jak dawniej?
— Nic się tam nie zmieniło. Mam nawet klucze od mieszkania hrabianki przy sobie, gdyż jeszcze niema nowego rządcy.
— Bierz klucze i prowadź nas.
— Czy mam obudzić hrabiego?
— Nie trzeba; później. Chodźmy.
— A może obudzić służącą condesy?
— Czy jest jeszcze na zamku?
— Tak. Usługuje sennorze Klaryssie, gdy ta przyjeżdża w odwiedziny.

152