Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozbójnik cofnął się o krok; przy tym ruchu spadł mu na ziemię płaszcz, odsłaniając broń za pasem.
— Nie żyje? — zawołał. — Za to mi zapłacicie! Opowiem wszystkim, jakim łotrem jest Gasparino Cortejo!
— Ale, ale. Byliście przecież mojem narzędziem.
— Zaniosę do sądu rewers, któryście podpisali. Przyniosłem go ze sobą, aby na jego podstawie wydobyć od was porucznika. Mówcie więc, czy naprawdę nie żyje?
Przez twarz notariusza przemknął uśmiech zadowolenia.
— Pokażę wam list, który w tej sprawie otrzymałem; zaczekajcie tu chwilę.
Wszedł do przyległego pokoju i wyciągnął z biurka nabity pistolet oraz jakiś list.
— A to świetnie się składa — szepnął do siebie. — Otrzymam zpowrotem mój podpis i pozbędę się niebezpiecznego świadka. Zwyciężam na całej linji.
Wszedł do pokoju z listem w ręku.
— Chcę jednak pewności, że macie ten rewers przy sobie, — rzekł Cortejo do rozbójnika.
— Ależ mam go — odparł tamten.
— Czytajcie.
Cortejo podał kapitanowi list, przyniesiony z sąsiedniego pokoju. Rozbójnik otworzył go i zmiejsca zauważył, że to pismo, nie ma żadnego związku z porucznikiem. Kiedy zdziwiony podniósł wzrok na notarjusza, ujrzał lufę rewolweru, skierowaną na siebie.
— Giń, psie parszywy! — zawołał notarjusz.
Padł strzał; rozbójnik zwalił się na ziemię. Kula przebiła mu czoło.

135