Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obrzuciła go zdumionem okiem:
— Arogant!
— Nie wiem, dlaczegom ci taki niemiły. Czy to twoja imaginacja, czy też czujesz do mnie jaką niechęć istotną? Pogódźmy się, pozwól się uścisnąć.
Po tych słowach zbliżył się ku niej, chcąc ją objąć ramieniem; ale Roseta odsunęła się, wymierzając mu policzek.
— Idź precz, nie dotykaj mnie! Nienawidzę cię, brzydzę się tobą. Gdybym o tem nie wiedziała, samo postępowanie twoje byłoby dla mnie wystarczającym dowodem, że...
— Że co? — zapytał Alfonso gniewnie, chwytając się za policzek.
— Że jesteś oszustem, nikczemnym oszustem, a nie moim bratem!
— Nie jestem twoim bratem? Jak to rozumiesz?
— Powiem ci to, skoro tylko Sternau wróci. A gdyby nie wrócił, zdemaskuję was wszystkich tak, że cały kraj poruszę.
— Ach, tak? — syknął. — Nazywasz mnie oszustem. Policzek przyjmuję, bo jesteś kobietą; ale za obelgi słowne zapłacisz mi drogo.
Powiedziawszy to, wyszedł, pieniąc się ze wściekłości i zaprzysięgając Rosecie zemstę. Roseta posłała po Elwirę.
— Czy hrabianka widziała doktora? — zapytała rządczyni.
— Nie.
— Gdzież on być może?
— Został aresztowany.

132