Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odjechała — rzekła Klaryssa. — Czy nie wiesz, dokąd?
— Wiem; do Manrezy, aby zasięgnąć w sądzie wiadomości, co się stało ze Sternauem.
— Zaczyna być niebezpieczna.
— Postaram się temu zaradzić. Trzeba jej będzie podsunąć kilka kropel trucizny, ale jak?
— Daj mi truciznę, a rzecz załatwię. Wlejemy przy podwieczorku do herbaty.
— Dobrze, dostaniesz trucizny.
— A honorarjum?
Cortejo odparł niecierpliwie:
— Dostaniesz połowę majątku.
— Tylko tyle? A cóż się stanie z drugą połową
— Tę ja zabiorę dla Alfonsa.
— No, dobrze. Tylko postaraj się prędko o krople.
Cortejo wrócił za chwilę i wręczył Klaryssie flaszeczkę, zawierającą rozpuszczoną w wodzie truciznę. —
Przybywszy do Manrezy, Roseta udała się do mieszkania urzędnika sądowego. Przywitała ją małżonka gospodarza; widząc przed sobą wielką panią, zaprosiła Rosetę do najokazalszego pokoju!
— Czy mąż pani w domu?
— Niestety, niema go.
— Czy wyjechał?
— Tak. W jakichś sprawach urzędowych, bo wziął ze sobą czterech uzbrojonych ludzi.
— Ah, tak — rzeka Roseta, blednąc okropnie. — Nie wie pani, dokąd mąż pojechał?
— Nie, tego nie wiem. Mąż mój nie zwykł wtajemniczać mnie w sprawy urzędowe.

130