Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pukał w jedne z drzwi i wyszedł przez nie. W pokoju zostali czterej zbrojni. Po długiej chwili urzędnik zjawił się znowu.
— Proszę wejść — rzekł, wskazując na drzwi, przez które wrócił przed chwilą. Gdy Sternau spełnił polecenie, zamknął je za nim.
Doktór znalazł się w pokoju o dwóch zakratowanych oknach. Przy ścianach stały szafy pełne aktów; tuż obok okna Sternau zobaczył olbrzymie biurko, przy którem siedział mały, zasuszony człowieczek, przyglądający się lekarzowi zjadliwie przez olbrzymie okulary w rogowej oprawie.
Po chwili człowieczek wziął do ręki arkusz papieru i pióro, poczem zapytał:
— Nazwisko?
— Karol Sternau.
— Pochodzenie?
— Moguncja.
— Gdzie to leży?
— W Niemczech.
— Zawód?
— Lekarz. Ale proszę pozwolić mi na jedno pytanie: kim pan jest i czego pan chce ode mnie?
— Jestem iuez de lo criminal, sędzia śledczy. Czego zaś chcę od pana, o tem dowie się sennor podczas przesłuchania.
— Podczas przesłuchania? To brzmi, jakbym był pod śledztwem.
— Tak też jest istotnie — odpowiedział człowieczek, łypiąc oczami. — Zresztą, nie poto pana tutaj sprowa-

114