Usłuchali go bez wahania, gdyż bali się notarjusza, niby ognia. Sędzia milczał, jak zaklęty; cały orszak wyruszył więc w kierunku zamku.
Doktór Cielli szedł z notarjuszem i z Alfonsem. Zostali nieco wtyle, tak że mogli rozmawiać swobodnie.
— Sternau zwróci się z pewnością do najwyższego sędziego — rzekł Alfonso. — Ten człowiek nie zawaha się przed niczem.
— Nie ugnę się przed nim.
— Ale skąd ten człowiek wymiarkował, że nie jestem synem hrabiego Manuela?
— Djabli go wiedzą.
— I skąd mu wpadło do głowy, że prawdziwy hrabia jest na morzu?
— Djabła pytaj! Sternau to jedyny nasz prawdziwy przeciwnik. Musimy go spławić.
— A Roseta?
— E, czy obawiasz się kobiet? —
Idący za konduktem mieszkańcy zamku również rozmawiali gęsto i żywo. Sternau był przez wszystkich lubiany, ale notarjusza i Alfonsa lękano się dla ich skrytości.
Dotarli wreszcie do zamku. Notarjusz kazał złożyć trupa w jednej z piwnic, poczem udał się do swego pokoju, aby przejrzeć pocztę, która nadeszła w czasie jego nieobecności.
Pierwszy list, jaki otworzył, był krótki i lakoniczny. Rzuciwszy nań okiem, Cortejo uśmiechnął się triumfalnie:
— Cudownie się wszystko składa. O niczem pomyślniejszem nawet nie marzyłem.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/106
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
102