Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi. Pienił się cały z wściekłości, nie miał jednak odwagi choćby słowem zaczepić oddalającego się doktora. Upokorzono go w obliczu ludzi, którzy mieli uważać go za pana i władcę. Całą żółć wezbraną wyładował teraz na przedstawiciela władzy, na którego zaczął wrzeszczeć:
— To wszystko stało się z pańskiej winy, sennor alkalde! Odpłacę to panu!
— Spełniłem tylko swój obowiązek — usprawiedliwiał się alkad.
Był zwykłym sędzią miejskim, poddanym hrabiego. Dopóki czuł na sobie wpływ fizyczny i moralny Sternaua, przestrzegał prawa. Ale teraz, gdy Sternau odszedł, zaczął nasz biedny sędzia tracić odwagę. Podszedł do niego Cortejo i ostro zapytał:
— Czy wie pan, sędzio, kim jestem?
— Tak. Jest sennor pełnomocnikiem ekscelencji.
— W takim razie jestem wyrazicielem woli hrabiego, nieprawdaż? Czy chce pan istotnie pozbawić wolności tego niewinnego cygana?
Alkad milczał w najwyższem zakłopotaniu. Korzystając z tego, notariusz zwrócił się do cygana:
— Nie potrzebnyś nam więcej. Możesz iść. Nikt nie odważy się zatrzymywać ciebie.
Garbo promieniał radością. Ukłoniwszy się nisko notarjuszowi, rzekł:
— Dziękuję. Jestem naprawdę niewinny.
I odszedł swobodnym krokiem. Cortejo zwrócił się teraz do ludzi, którzy mieli dźwigać nosze:
— Zaniesiecie zwłoki hrabiego na zamek. Kto nie spełni polecenia, będzie natychmiast zwolniony ze służby.

101