Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzcie panowie — rzekł po chwili. — Oto miejsce, z którego zrucono trupa. Tu leżały zwłoki. Widzicie sennores ślady? Tu leżał człowiek, a obok są ślady najrozmaitszych nóg. Nie ulega wątpliwości, że trup leżał tutaj i że stąd go strącono. Sądząc według śladów, dokonano wszystkiego nocy dzisiejszej.
— Co za bystra obserwacja — zauważył sędzia.
— Przektęty obserwator! — mruknął Cortejo.
Cygan Garbo zbladł jeszcze bardziej. Zauważył to Sternau i rzekł do sędziego:
— Przekonamy się, czy i pan nie zauważy pewnych rzeczy. Czy nie domyśla się sennor, kto mógłby nas poinformować najlepiej, jacy ludzie tu byli?
Sędzia po chwili zastanowienia skinął głową przecząco.
— W takim razie ja panu powiem — to rzekłszy, Sternau podszedł do cygana i położył rękę na jego ramieniu: — Ten człowiek powie nam wszystko dokładnie, on przecież znalazł trupa. Chodź-no tu, mój chłopcze!
Wziąwszy cygana za ramię, Sternau zaprowadził go w kierunku śladów. Teren był gliniasty; ślady odznaczały się bardzo wyraźnie.
— Czy widzi pan, alkadzie, że sandały tego cygana wprost oblepione są gliną?
— Ależ tak, to prawda,
— I że noga jego dokładnie odpowiada śladom?
— I to prawda — stwierdził sędzia. — Cóż powiesz na swą obronę? — rzekł, zwracając się do cygana.
Garbo opanował się już i odparł:
— Ależ to zupełnie jasne. Poszedłem z dwoma ko-

98