Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie prędzej, aniżeli w przeciągu dwóch miesięcy, — odparł sędzia.
— To śmieszne, — wtrącił Cielli — przyrównywać człowieka do kozy.
Sternau odparł ze spokojem:
— Użyłem przykładu, by mnie lepiej zrozumiano. Skutek osiągnąłem u wszystkich, prócz pana, mimo że jest sennor lekarzem. Bardzo mię to smuci.
— Nie przypuszczam, by pan chciał szydzić ze mnie! — wybuchnął Cielli.
— Uważam, że chwila jest zbyt poważna na szyderstwa. Pierwszą podstawę mego podejrzenia już podałem. Teraz przechodzę do drugiej. Proszę zmierzyć prawą nogę trupa, która zachowała się w zupełnie dobrym stanie. Twierdzę stanowczo, że nie jest to noga hrabiego. Jest znacznie szersza i większa, a stopę ma grubą, otartą. Człowiek tego stanowiska, co don Manuel de Rodriganda, nigdy nie chodzi boso i nogi ma niezmiernie delikatne. Niech pan spojrzy, panie sędzio, i niech pan powie, czy przesadzam.
Notarjusz, zbity z tropu, zapytał:
— A bielizna hrabiego?
— Z pewnością ktoś ubrał w nią tego człowieka, którego zwłoki mamy przed sobą.
— A pierścień?
— Włożono mu na palec.
— Więc jest pan zdania, że popełniono tutaj przestępstwo?
— Tak, bezwątpienia. Niech się sennor dobrze przypatrzy tym zwłokom. Twierdzę stanowczo, że człowiek, rzuciwszy się samemu w przepaść choćby niewiedzieć

96